Description
W pokoju panował mrok rozpraszany jedynie przez pojedynczą latarnię na zewnątrz. Zimne, sztuczne światło wpadało przez szczeliny rolet, wydobywało rozmazane kształty pojedynczych mebli - biurka, szafki, krzesła, łóżka - i byle jak rzuconych ubrań - eleganckiej koszuli, mundurowych spodni, spódnicy. Rozmywało się na rozgrzanej skórze, tworzyło jeszcze głębsze cienie w zagłębieniach rozrzuconej pościeli. Błyszczało w oczach przymglonych pożądaniem. W oczach, które nawet na chwilę do końca się nie zamykały, obserwowały uważnie wciąż nieufnie, chociaż to nie był przecież pierwszy raz.
Ninoczka leżała na skołtunionej kołdrze, jej jasne włosy uwolnione z warkocza, spływały na poduszki i ramiona, pojedyncze kosmyki przykryły unoszącą się w pełnych oddechach pierś. Dłoń wplotła we włosy Bolta, który właśnie całował jej biodro niespiesznie. Czule można by rzec, a może tylko się z nią drażnił?
Patrzyła na niego spod wpół przymkniętych powiek. Która to już była ich wspólna spędzona w tajemnicy noc? Przestała liczyć po tych kilkunastu. O kilkanaście za dużo. To wszystko powinno się skończyć po tamtym przypadkowym spotkaniu, po tamtej chwili słabości. Powinna go wypędzić, gdy przyszedł ponownie, tym razem do jej pokoju. Nie powinna pozwalać mu się pieścić, całować, brać. Czemu więc, wciąż otwierała mu drzwi? Czemu pozwalała się dotykać tym gorącym dłoniom? Czemu pozwalała mu słyszeć własne jęki i westchnięcia i widzieć siebie w chwili, gdy była taka bezbronna, bo najbardziej szczera? Czemu pozwalała trwać temu przedziwnemu romansowi?
Nie przyznałaby, nawet przed samą sobą, nawet w chwili takiej jak ta, że potrzebowała tego mężczyzny. Że był jedynym, który potrafiłby ją zrozumieć. Nie uwierzyłaby, gdyby ktoś powiedział, że przecież są do siebie tak bardzo podobni. Samotni w kokonach własnego autorytetu i władzy. Zniewoleni przez obrazy samych siebie, w których nie mogli sobie pozwolić na żadną słabość, bo jakakolwiek rysa oznaczałaby śmierć. Przyznanie się do tego oznaczałoby, że ma jakąś słabość. Nigdy też nie przyznałaby- szczególnie jemu - że w jego ramionach, czuła się po prostu bezpieczna. I oboje byli równie uparci, by zachować to wszystko dla siebie.
Chwyciła jego twarz w dłonie i przyciągnęła do siebie. Jeszcze na nią spojrzał, z ledwo widocznym uśmiechem, czającym się w kącikach ust. Pocałował. Znowu niespiesznie, czule. W namiastce intymności prawie zamykając oczy. Zabrał jej przeciągłe westchnięcie, gdy po raz kolejny wbrew wszystkim "powinnam" oddała mu się, obejmując go udami, przyciągając jego ciało jeszcze bliżej swojego. Gdy pchnął, odchyliła do tyłu głowę, łapiąc zachłannie powietrze, przez bezwiednie na wpół uśmiechnięte usta, ale nie spuściła z niego spojrzenia.
Tak bardzo wszystko było różne od ich pierwszego, takiego spotkania.
* * *
To był dzień dokładnie, jak każdy inny. Nie wydarzyło się absolutnie nic, co by nią wstrząsnęło, w jakikolwiek sposób poruszyło, nagle odmieniło jej światopogląd.
Czemu więc siedziała na łóżku w ciemnym pokoju, wpatrując się mętnym, od wypitego w samotności alkoholu, wzrokiem w okno, gdzie majaczyły w bladym świetle zabudowania Bastionu. Włosy, zazwyczaj starannie okiełznane w warkoczu, były w nieładzie, pojedyncze kosmyki opadły na twarz. Biała koszula była rozpięta, ukazując zaokrąglenia piersi, spodnie walały się gdzieś w kącie, razem ze stanikiem. Rzecz, o którą tak bardzo dbała, wizerunek, teraz był jej zupełnie obojętny. Wszystko było obojętne. Świat mógłby płonąć, a jej by to nie obeszło. Prawie. Jeszcze kilka bezsensownych myśli i uczuć kryło się w zakamarkach umysłu, jak kosmate myszy.
Chwyciła za butelkę, przechyliła, ale już nic nie zostało. Odrzuciła ją i nawet zdobyła się przy tym na gniewny grymas. Butelka roztrzaskała się o ścianę. Iryna popatrzyła na szklane skorupy obojętnie... prawie obojętnie. Tak niewiele brakowało, by wszystko - czymkolwiek to wszystko było - zapomnieć.
Jednak było jedno miejsce, w którym mogła jeszcze otruć te kosmate myszy.
Zebrała się - niestarannie i byle jak, nawet włosów nie zaplotła - i wymknęła. Ona, której nierzadko się szczerze obawiano, wymykała się z własnej kwatery. Gdyby ktokolwiek ja rozpoznał jej obraz legł by w gruzach. Ale kto niby miałby rozpoznać w tej pochylonej postaci, z włosami opadającymi na twarz, z kołnierzem bluzy podciągniętym na twarz, Ninoczkę, dumną i bezwzględną sukę Ligii. Tam gdzie się wybierała, też nikt nie będzie jej pytał o imię.
* * *
To był dokładnie taki sam dzień, jak każdy inny. Nie zdarzyło się nic, co by nim naprawdę poruszyło. Co by sprawiło, że chciałby coś w życiu zmienić. Nic, przez co miałby się nad czymkolwiek zastanawiać. Dzień, jak każdy, gdy Jupiter piszczał z tyłu głowy o swoje jedzenie.
Dlatego też Aleks siedział, jak zwykle, na łóżku, oparty o ścianę. W ręku trzymał butelkę, bez jakiejkolwiek etykiety, na jej dnie chlupotała resztka alkoholu. To było za mało, o wiele za mało, by zaspokoić wieczne pragnienie pasożyta w jego mózgu.
To właśnie dlatego, gdy usłyszał krzyk Doga, pytającego czy ktoś jeszcze jest chętny na ruchanko w "Hibernacji", spokojnie dopił resztkę alkoholu, podrapał zwiniętą obok w kłębek Kroszkę i zaczął się powoli zbierać. Tak, by nie iść z Dogiem. Pytania reszty załogi, gdzie się wybiera, zignorował.
Było niewiele dni, gdy poddawał się potrzebom ciała i Jupitera. Nienawidził świadomości, że coś innego ma nad nim władzę. Jednak musiał od czasu do czasu się zgiąć, bo gdyby tego nie zrobił, to by zwyczajnie się złamał. I chociaż nie przepadał za "Hibernacją", czuł się tam odsłonięty, bo nawet Jupiter nie potrafił wychwycić wszystkich potencjalnych zagrożeń i go na nie przygotować, to nie było zbytnio innej opcji. Nie, gdy chciało się zachować anonimowość.
* * *
"Hibernacja" znajdowała się tam, gdzie sugerowała jej nazwa, w podziemiu, w miejscu dawnych sal, gdzie jeszcze nie tak dawno stały komory hibernacyjne, z których tak wielu wypłynęło kaszląc, słabych i zdezorientowanych jak kocięta. U niektórych wspomnienia te wciąż wywoływały zimne dreszcze.
Jednak "Hibernacja" nie mogła narzekać na brak zainteresowania. Jej ciasne, wybetonowane korytarze i niewielkie, puste salki zawsze były zapełnione anonimowym tłumem, który podrygiwał w rytm muzyki, szarpiącej nerwy wysokimi dźwiękami, które natychmiast wywoływały tępy ból głowy, przy której niemożliwe stawało się myślenie. Ale właśnie po to się tutaj przychodziło. Po pustkę otępienia racjonalnego umysłu i wyostrzenia zwierzęcych zmysłów. W psychodelicznym, fioletowym świetle stroboskopów, błyskającym zbyt krótko, zbyt szybko, postaci, kłębiące się dookoła, stawały się na wpół przerażające na wpół pociągające, jak Hel, bogini podziemi o dwóch twarzach.
Gdy wchodziło się do "Hibernacji" oddawało się pod władzę, wychodzących z głębokich czeluści, dzikich instynktów i żądz. Anonimowość dawała możliwość poddania się im bez konsekwencji, bez skrępowania. Dlatego przez muzykę dało się słyszeć krzyki i jęki rozkoszy, bólu i spełnienia. Dźwięki, które wchodziły pod skórę i natychmiast spływały wraz krwią do podbrzusza, żądając by chwycić, dać się chwycić, najbliższe ciało, wbić się w nie i na powrót je uwolnić. Kto raz znalazł się w sidłach czaru "Hibernacji" nie potrafił się od niego uwolnić.
Bolt przedzierał się przez tłum, jeszcze oszukując się, że potrafi nad sobą zapanować. Raczej z wrodzonego uporu niż prawdziwej potrzeby. W końcu po to tutaj przyszedł, by się poddać. Piszczenie Jupitera zmieniło się pomrukiwanie, ponaglające pomrukiwanie, któremu coraz ciężej było się opierać. Jednak Bolt, nie był jak Dog, nie był psem, który zje każdy ochłap, byleby był surowym mięsem. Dlatego próbował dostrzec w tym falującym, rozedrganym tłumie kogokolwiek, cokolwiek, co zwróciłoby jego uwagę.
To Jupiter ją dostrzegł, bezbłędnie poza wolą Bolta, znajdując w tłumie i oznaczając jako przeciwnika, bo jako przeciwnik, na którego trzeba uważać, w jego świadomości figurowała ta kobieta, Ninoczka. Bolt w pierwszym rozbłysku nie rozpoznał, ale w drugim, gdy odrzuciła włosy, odchylając głowę i odsłaniając bezbronną szyję, zrozumiał z kim ma do czynienia. Czy się zdziwił? Odrobinę. Ale w końcu znalazł to, czego szukał. Ona, w tym miejscu, na pewno była warta uwagi. Jupiter też się z nim zgodził.
Gdy wykonała kolejny, nie do końca wydawałoby się kontrolowany ruch, odwróciła się w jego stronę. Spojrzała prosto na niego spod wpółprzymkniętym powiek. Uśmiechnęła się, a może była to tylko gra świateł i tej szramy, i zniknęła w tłumie. Ruszył za nią, odgarniając ze swojej drogi ten nic nie wart motłoch. Zobaczył ją ponownie, gdy wchodziła do jednej z sal - jej dłoń prześlizgnęła się po ścianie i framudze zmysłowym gestem.
Przez krótką chwilę nawet on był oślepiony, gdy nagle znalazł się w sali, do której nie docierało to psychodeliczne światło. Ale dźwięki - postękiwania i jęki - i zapachy - potu i spermy - były wyraźniejsze. To było już za wiele, teraz już on sam pragnął dać upust żądzy na kimkolwiek. Dlatego nie zaprotestował, gdy poczuł dłoń, która leniwym ruchem pogładziła go przedramieniu, zapraszająco. Odwrócił się i pomimo ciemności, wiedział z kim ma do czynienia - czuł zapach jej perfum. Objął ją w pasie, przyciągnął do siebie, pochylił się i zawahał w ostatniej chwili.
Stali wśród ciemności, dźwięków i zapachów nie wiadomo ilu par, z dziką muzyką w tle. Zaklęci w uroku intymnej bliskości ciał, oddzieleni murem nieufności umysłów. Żadne niezbyt skore by wykonać ten ostatni ruch, w obawie, że to może odkryć im o sobie zbyt wiele.
- Zastanawiam się - powiedziała w końcu Ninoczka z ustami tuż przy jego, w jej oddechu aż nadto wyraźny był zapach alkoholu. - Czy byłbyś w stanie zachowywać się tak, jakbyśmy się nie rozpoznali?
- W przeciwieństwie do ciebie marny ze mnie aktor - mruknął.
- Och nie uwierzę, że nigdy się sam nie oszukiwałeś, że rzeczywistość jest inna niż jest naprawdę. To nie jest trudne. Przynajmniej spróbuj... pocałować mnie tak, jakbyś całował kobietę, którą prawdziwie pożądasz.
- Kto powiedział, że ciebie nie pożądam?
- A ktoś tu mówił, że kiepski z niego aktor - powiedziała, raczej do siebie, i dało się wyczuć w tych słowach uśmiech.
Warknął, w końcu zirytowany jej gierką. Chwycił jej brodę - czuł pod palcami zgrubienia szramy - i wpił się w jej usta zachłannie, nie pozostawiając jej żadnego miejsca na zaczerpnięcie oddechu.
W tym momencie, w końcu, przynajmniej na tę krótka chwilę, gdzieś zniknął mur nieufności - przestała się w ogóle liczyć - pozostał jedynie urok "Hibernacji" jej szarpiącej muzyki, zapachu seksu i obietnicy anonimowości. Urok sprowadzający umysł do dzikich instynktów i zmysłów, budzący głód drugiego ciała, każący rozerwać koszulę, nie przejmując się strzelającymi guzikami, ścisnąć pierś, wpić się w odsłoniętą w uległym geście szyję. Była w tym jakaś satysfakcja, w samej możliwości zdominowania tej władczej kobiety, która wydawała się bardziej lodową figurą niż osobą z krwi i kości.
Podniósł ja i przygniótł do ściany, wgryzł się w twardego sutka i słyszał, pomimo tej muzyki i tych wszystkich innych jęków, jej westchnięcie. Czuł pod palcami jak porusza się w uścisku jej ciało. Chętna i spragniona, tak samo jak on, by zostawić gdzieś te wszystkie bezsensowne powinności i własne zakazy. Czuł jej paznokcie wbijające się w skórę ramion, palce chwytające włosy i przyciągające jego twarz do pocałunku. Czuł smak alkoholu na jej języku, czuł ciężki, piżmowy zapach perfum i ten rodzący się zapach ich obupólnego podniecenia. Wszystko to budziło dziki pomruk z głębi gardła.
Nie było żadnej gry wstępnej, było tylko pospieszne pozbycie się ubrań, na tyle na ile było to konieczne. Krzyknęła nieskrępowana na wpół z rozkoszy na wpół z bólu, gdy w końcu w nią wszedł jednym, pewnym ruchem i zaraz potem zastygł, napawając się tą czystą rozkoszą. To ona pierwsza poruszyła biodrami zniecierpliwiona, chcąc więcej. Jak mógłby jej odmówić?
Oboje niemalże zapomnieli z kim mają do czynienia. Okazało się, że żadne z nich nie jest lodową figurą. Oboje wreszcie wyzwoleni z okowów przyzwoitości i obowiązków, byli pełni pasji. Było to widać w zachłannych, dzikich pocałunkach, w paznokciach wbijanych w skórę, w dłoniach zaciskanych na udach, w niecierpliwych pchnięciach, w niczym nietłumionych pomrukach i jękach. Oboje z zamkniętymi oczami, chłonąc wzajemnie swoje zapachy i ciepło.
Ona doszła bezgłośnie, zastygając na chwilę w jego ramionach. On wgryzł się w jej ramię, by powstrzymać własne usta, które układały się już w jej imię, niespodziewane nawet dla niego samego.
Usiadł nie wypuszczając ją z objęć, oparła czoło na jego ramieniu. Stygli i powoli wracali do rzeczywistości.
- Obiecaj mi coś, Aleks - szepnęła, odsuwając się od niego, próbując w półmroku dojrzeć jego twarz. - Obiecaj, że zapomnisz o tym wszystkim.
- Nie lubię składać obietnic, których nie jestem w stanie spełnić - powiedział i dojrzał, jak odwraca wzrok.
- Puść mnie - poleciła chłodno, ale stanowczo.
Puścił, chociaż przez chwilę rozważał, by olać jej polecenie i wziąć ją jeszcze raz. Pozwolił jej pozbierać ubrania.
- To nie miało miejsca - powiedziała jeszcze, nim nie zniknęła gdzieś w tłumie, zapełniającym "Hibernację", zostawiając go samego.
Ale była w poważnym błędzie, jeżeli myślała, że tak po prostu da się spławić.